5
stycznia 2016 roku, godzina 22:45
No i mamy koniec (almost) drugiego dnia poświątecznego
powrotu na zajęcia. Nie. Nie jestem zachwycona tym faktem i na dobrą sprawę nie
znam nikogo, kto by był.
Może nie miałabym z tym
problemu w momencie, w którym cudowna pani magister stwierdziłaby, że jednak
nie muszę zaliczać semestru ustnie, tylko na przykład stworzyć pisemną pracę na
dowolnie wybrany przez nią temat. Okay, okay. Jest w tym zdecydowanie większa
część mojej winy, bo przecież wielokrotnie opuszczałam jej ćwiczenia, ale z
drugiej strony doskonale znała powód, czyli jednocześnie miała świadomość tego,
w jak bardzo podbramkowej sytuacji jestem. Ale niestety, jak to kiedyś
powiedział genialny filozof Dziekan Zajączek: „Taka pobłażliwość wobec studentów
jest niedopuszczalna. Gotowi pomyśleć, że my tu jesteśmy dla nich!”. Sądzę, że
nie trzeba tłumaczyć, z jakiego to filmu.
A co się wydarzyło poza
tym nieszczęsnym zaliczeniem, które notabene będzie trzeba rozłożyć na kilka
terminów? Właściwie niewiele. Z takich pobudzających do życia sytuacji –
dostałam się do programu, o jakże kreatywnej nazwie MOST. Dla niewtajemniczonych:
coś, jak Erasmus, ale w Polsce (w moim przypadku: witaj Wrocławiu w semestrze
VI). Dlaczego MOST, a nie Erasmus? Z prostego powodu; jestem na ostatnim roku,
więc za granicę przed obroną mnie nie puszczą. Może to i dobrze. Po co miałabym
startować do Erasmusa, skoro i tak we wrześniu zamierzam wyfrunąć za Ocean na
co najmniej rok? Zero logiki.
Co tam jeszcze…
Zaliczyłam dzisiejsze kolokwium z profilaktyki i terapii niepowodzeń szkolnych
ani razu nie zaglądając do notatek. Można? Można!
Zrobiłam też dobry
uczynek. Moja ciężarna again
przyjaciółka niebawem przeprowadza się do innego mieszkania i potrzebowała
kogoś do pomocy ogarnięcia całego syfu, który został po wyniesieniu mebli.
Okay, nie uczestniczyłam w tym największym, przyznaję się bez bicia, ale
przynajmniej miałam w tym jakiś swój udział. Całe szczęście, że przyjaciółka ma
siostrę!
Niestety to wszystko nie
ma znaczenia. Są momenty, że coraz częściej utwierdzam się w przekonaniu o tym,
jak wielką blondynką potrafię być. Na dzisiaj, na jakąś 17:30 (w porywach do
19:10) miałam przygotować esej z diagnostyki. Napisałam go. Owszem. I to w
dodatku wczoraj wieczorem. Siedziałam nad nim bite cztery godziny. Naprawdę nienawidzę
analizować i interpretować tekstów, od wczoraj również wyników wypełnionego
przez moją mamę kwestionariusza dla rodziców Ziemskiej, ale mimo wszystko,
jakoś mi się to udało. Tylko, co z tego, skoro ładnie go wydrukowałam, spięłam,
wsadziłam do teczki z postaciami z „Piratów z Karaibów”, a na koniec
zapomniałam spakować go do torby? No ludzie! Kto normalny nie robi tak
podstawowej i mega logicznej rzeczy?! Chociaż i tak najśmieszniejszy jest fakt,
że na wydział dotarłam po 15, a o eseju przypomniałam sobie koło 18… Składam Bogu
dzięki za wykładowcę, który z jakiegoś, kompletnie dla mnie niezrozumiałego,
powodu wielbi naszą grupę na tyle, że dzisiejszy „ostateczny termin” przełożył
na następny wtorek. Medium, czy co?
Kolejny hit. Przed
Wigilią kupiłam pierwszej córeczce mojej przyjaciółki prezent świąteczny w postaci
hipoalergicznego żelu pod prysznic z postacią Minionka na opakowaniu. Małe
wyjaśnienie: Amelcia ma totalnie pozytywnego hopla na punkcie Minionków.
Myślicie, że wzięłam go ze sobą na dzisiejsze sprzątanie? No przecież, po co,
prawda?
Z jakiegoś powodu
rodzina, której ostatnio z marszu chciałam powiedzieć „tak” nagle przestała się
do mnie odzywać. Okay. Dostałam maila zaraz po Sylwestrze, że bardzo mnie
przepraszają, ale biuro w Bostonie otwierają dopiero 4 stycznia, a oni mają
sporo pytań do nich odnośnie programu Au Pair. Co nie zmienia faktu, że
naprawdę zaczynam się trochę martwić, że nic z tego nie wyjdzie. Ale może to i
lepiej? Może to jednak nie ta rodzina jest mi pisana?
Przy okazji… Gdzieś tam
w trakcie produkowania się mojego postu pojawiło się słowo podbramkowy. Lubicie kabarety? Jeśli tak, to mam dla was na koniec świetny
skecz Kabaretu Smile. Łapcie, na poprawę humoru.
No
to skoro tak dobrze nam poszło, to trzymajcie jeszcze jeden, a co! Tym razem zmienimy taktykę i pójdziemy w Kabaret Skeczów Męczących. Zapraszam!
American Girl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz