19 marca 2016 roku, godzina 20:20
Trochę się działo od ostatniego postu, więc może tak w skrócie:
1.
Zaliczyłam sesję bez żadnej poprawki w
USOSie!
2.
Wysłałam w końcu CV i oddzwonili!
3.
Zalałam klawiaturę laptopa sokiem i teraz
cała się klei, a ludzie na Skypie mnie nie słyszą!
4.
Wypieprzyłam się na prostej drodze pod
klatką, rozwalając sobie kolano i skręcając nogę w kostce, hell yeah!
No dobra. Ostatnie dwa to żadne
osiągnięcie, a tym drugim na razie nie mam co się ekscytować, bo dopiero w
poniedziałek, po interview, okaże
się, czy będę miała czym opłacić program. Co nie zmienia faktu, że cieszę się z
samego oddzwonienia. Może w końcu uda mi się ogarnąć swoje życie pod kątem
bezrobocia i ciągłego siedzenia w domu, bo z moimi studiami, to ja nic innego
nie robię…
Ktoś powinien mi teraz przerwać i
zarzucić, że nadal nie napisałam wstępu do licencjatu, ale szczerze? Spieszno
mi do tego, jak do zostania w kraju.
À propos…
Czyżbym w końcu znalazła swoją idealną rodzinę?
Nie chcę, broń Boże, z niczym się spieszyć
i tak dalej, ale z racji faktu, że mój angielski nie jest idealny, a rodzina
szuka kogoś, kto do chłopców mógłby mówić płynnie po polsku i uczyć ich tego
języka (bo oni, jak i Host Mom są
dwujęzyczni), to nic nie stoi na przeszkodzie, żebym ich wybrała. Poza tym
wydaje mi się, że złapałam z HM dobry kontakt, o ile można tak powiedzieć po 2
rozmowach na Skypie i 15 mailach. Okay. Umówmy się: nie da się poznać rodziny
tylko z kilku rozmów i owszem, jestem tego w pełni świadoma. Ale skoro poczułam
„to coś”, nie denerwowałam się przed pierwszym „spotkaniem” na Skypie tak, jak
dotychczas, to chyba znaczy, że coś w tym jest, prawda?
Problem pojawia się dopiero, kiedy okazuje
się, że opłatę za program trzeba uiścić w momencie znalezienia rodziny, a mnie
zwyczajnie obecnie na to nie stać. Tak, tak, jasne, że znałam warunki już na
samym początku, ale wtedy w domu była inna sytuacja i mogłam bez problemu brać
jakąkolwiek rodzinę, bo kasę ot tak dało się zorganizować. Teraz jest inaczej.
Do tego dochodzi jeszcze jedna rzecz. Oni
chcą Au Pair na „już” czyli na
lipiec, a to znaczy, że jeśli bym się na nich zdecydowała – musiałabym bronić
się pierwsza. A co za tym idzie? Napisać pracę teraz, zaraz…
Nie mam wątpliwości, co do tej rodziny.
Wręcz przeciwnie, hostka była w stanie powiedzieć mi wprost, że nie są idealni,
ale jeśli nie zdążę z licencjatem, to mam jechać bez papieru..? Przecież to nie
tak ma być…
Najgorsze, że nie bardzo mam kogo poprosić
o pomoc w kwestii pisania, a mój promotor, choć jest spoko, jakoś nie pała
entuzjazmem do niczego ostatnio.
Chyba potrzebuję mojej przyjaciółki.
Ona mi pomoże. Na pewno.
American Girl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz